Zadanie
polegało na tym, że po pokonaniu tej samej drogi jak w poprzednim seansie ,
choć skróconej, po dotarciu do brzegu morza, miało nastąpić pierwsze realne
spotkanie z naszymi duchowymi towarzyszami życia. Miały to być dwie postacie
bez określenia, w jakiej postaci się ujawnią. Ten odbiór pozostawiony był
naszej fantazji lub sile wyobraźni. Po spotkaniu się z naszymi towarzyszami
życia i bardzo ciepłym, pełnym uczucia powitaniu, należało wsiąść z nimi do
łodzi i popłynąć na przepiękną palmową wyspą. Po dotarciu do wyspy i spacerze
do uroczej laguny, pozostać tam z naszymi owarzyszami i opowiedzieć im o naszym
życiu, naszych wrażeniach z przeszłości i teraźniejszości. Po półgodzinnych
opowieściach, należało wrócić do łodzi, dopłynąć do brzegu i pożegnać się
ciepło z naszymi towarzyszami życia. Już podczas wprowadzenia przez Michaela w
tamatykę drugiego seansu, nie mogłam opanować łez wzruszenia na myśl o
możliwości spotkania naszych duchowych opiekunów.
Moje wrażenia:
Dotarłam do brzegu, tym razem
nie wchodząc do nurtu rzeki, nie dając się w nią wciągnąć. (Tym razem
zostaliśmy też uprzedzeni przez Michaela, że jeżeli spotkamy postacie poniżej
naszego poziomu, możemy i musimy stanowczo odmówić z nimi kontaktu. Cóż,
podczas pierwszego seansu nie wiedziałam o tym i musiałam się męczyć z tymi
postaciami diabłów....).
Po dotarciu do brzegu morza z
bardzo wytężoną wyobraźnią nie widziałam, lecz wyobraziłam sobie dopływającą
łódź i wysiadające z niej dwie postacie. W zalążku wyobraźni widziałam tylko
kontury dwóch dużych postaci w długich ciemnobrązowych sukmanach, przewiązanych
grubymi żółtymi sznurami. Witając się z nimi płakałam i czułam ogromne ciepło i
wdzięczność, że mogłam spotkać moich duchowych opiekunów. Podczas dopływania do
wyspy czułam ich obecność, ale ich nie widziałam. Po wyjściu z łodzi złapaliśmy
się za ręce i szliśmy wspólnie w kierunku laguny. Czułam się jak dziecko
prowadzone przez opiekunów. Dotarliśmy do laguny. Wybrałam sobie dołek,
wypełniony ciepła, turkusową wodą. Usiadłam w nim, a moi opiekunowie siedzieli
obok mnie. Było mi przykro, że ich nie widzę, tylko czuję ich obecność. Po
ponownej informacji Michaela, że prosimy o ponowne objawienie się, poczułam się
znacznie lepiej. Wiedziałam już, że ten proces objawienia trwa znacznie dłużej
i że musimy o to usilnie prosić. Poprosiłam ponownie i wtedy zmieniła się wizja
moich opiekunów. Wtedy pojawiły się postacie biblijne, też tylko kontury, ale
przypominające matke boską i jeszcze kogoś (nie rozpoznałam), obie postacie
otaczała złota poświata i aureola. Trwało to sekundy, potem nie miałam żadnej
wizji, tylko silne uczucie, że moi opiekunowie są przy mnie. Zaczęłam opowiadać
o sobie. Moje tragiczne doznania od dzieciństwa do aktualnej sytuacji.
Opowiadałam, rzucając właściwie tylko hasła, dokonywałam krótkiej analizy i
bardzo, bardzo mocno płakałam. Nie mogłam opanować płaczu. I wtedy moi
opiekunowie przytulili mnie mocno. Czułam błogość i rozrzewnienie. Ale było mi
niezmiernie smutno, że że cała ludzkość dotknięta jest tragedią i cierpieniem.
Czułam się bezsilna, bardzo chcąc nieść pomoc. Czułam się bardzo samotna i
osamotniona. Mając męża, własciwie go jednocześnie nie mam, dzieci, najbliższa
rodzina, przyjaciele, znajomi. Otaczają mnie wprawdzie, ale mimo to czuję się
osamotniona. Wtedy usłyszałam i poczułam, że w tej samotności naziemskiej nie
jestem sama. Moi opiekunowie pozwolili mi to odczuć. Odczuć, że są zawsze przy
mnie, że naprawdę nie jestem sama. Doznałam uczucia błogości i ulgi. Ulgi i
jednocześnie siły. Gdzieś w głębi serca pojawiło się silne uczucie
zjednoczenia. Czy uczucie osamotnienia odeszło? Jeszcze nie wiem. Powrót
na ląd i rozstanie połączone było bardzo silnym uczuciem przynależności. Jednak
smutno mi było podczas pożegnania. Miałam jednak wrażenie, że nie rozstajemy
sie na długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz