Podróże Świadomości

Na tej stronie przekazuję Wam dokumentację własnych podróży świadomości.  Dziś, jako trenerka HoloSync® 3D w Polsce, jestem szczęśliwa, że uczestnicy moich warsztatów podobnie doświadczają swoich podróży. Przeczytajcie sami:
http://transformacja-swiadomosci.blogspot.com/p/holosync-3d.html

Marku, wielkie dzięki za Twoje piękne obrazy i grafiki, które udostępniłeś!

Przed kilkoma laty zetknęłam się z pewną fascynującą metodą, która umożliwila mi wejście w dotychczas nieznane mi światy konfrontacji fantazji z rzeczywistoscią. Nie byłam wprowadzona w stan snu ani hipnozy, przez cały czas podczas 5-cio dniowego seansu, na którym odbyło się 20 sesji, uczestnicy leżeli na materacach lub turystycznych łóżkach i słuchali przy użyciu słuchawek specjalnie przygotowanej, komputerowo zsynchronizowanej muzyki, oraz wkomponowanego tekstu lektora, naszego przewodnika w krainie fantazyjnych podróży świadomości. Z naukowego punktu widzenia rozchodziło się o odpowiednie zsynchronizowanie obu półkól mózgowych w częstotliwości pomiędzy alfą (7-14 Hz) a thetą (4-7 Hz) oraz osiagnięciu stanu całkowitej medytacyjnej relaksacji. Istotny był fakt, że podczas godzinnego seansu muzycznego żaden z uczestników ani na chwilę nie zasnął, lecz znajdował się podczas tych fantastycznych podróży w stanie całkowitej świadomości obecności w swoim ciele. Możliwe było to dzięki równoległemu zastosowaniu hyperwentylacji mózgu. Technika opatentowana przez monachijski Blue Liners Instytut, zalożony i prowadzony przez Michaela Pahla.

Pragnę opisać na tej stronie moje niektóre doznania, których do dzisiaj nie zapomniałam i które przyczyniły się do całkowitej zmiany mojego dotychczasowego życia. Podczas późniejszych spotkań medialnych u Michaela, wchodzenie w stan świadomych podróży mentalnych odbywało się już bez użycia słuchawek, z cichym podkładem muzyki i krótką hyperwentylacją. Efekty byly właściwie te same, co świadczyło o opanowaniu zdolności wprowadzania się w stan niskiej częstotliwości theta.

Jedno jest pewne - to doświadczenie kompletnie zmieniło moją zdolność rozumienia światów fizyczno-mentalno-emocjonalnych, wprowadziło mnie w mój MAKRO- i MIKROKOSMOS, pokazało istnienie Swiatow Równoległych i możliwości, które otwierają się przed nami, jeżeli na to zezwolimy.

Zapraszam wszystkich zainteresowanych do dialogu i wymiany doświadczeń na tym fascynującym polu doznań i transformacji naszej świadomości. Teksty, ktore ponizej zalaczam, spisywalam tego samego dnia lub najpozniej nastepnego dnia po seansie. Wiele elementow tych podrozy swiadomosci pozostalo w mojej pamieci do dzisiejszego dnia.

1. Zabawa z chmurami
Zadanie polegało na świadomym mentalnym odbiorze leśnej drogi, śpiewu ptaków, spotkania różnych zwierząt, strumyka, który wpada do rzeki i tej rzeki, wpadającej do morza jako punktu końcowego tego spaceru. Tam, na brzegu morza, można było spotkać nieznajome istoty (albo i nie), doznać wielu estetycznych wzruszeń przy zachodzie słońca i spokojnie zakończyć pierwszy seans. Podczas spaceru po lesie, należało przywołać małą i dużą białą chmurę, na którą złożymy wszystkie nasze codzienne troski i obowiązki i odeślemy je spowrotem. Duża chmura miała być tym ładunkiem głównym, odesłanym na czas trwania seansu, mała natomiast miała być pomocnikiem pełniącym funkcję windy, systematycznie odwożącej powracające sprawy codzienności.

Moje wrażenia:

Szłam drogą, ktorą sobie wyimaginowałam ale jednocześnie dostosowałam do dźwięków CD.  Bylam w lesie, po którym wówczas chodziłam na spacery z moim psem Allegro, uzupełnionym strumykiem i tym niesamowitym bogactwem ptactwa i zwierząt, dostarczonym poprzez CD. Nie widzioałam wizualnie prawie niczego, miałam tylko migawki, które pojawiały się w ułamkach sekundy. Ale mentalnie czułam się tam obecna. Po dotarciu do rzeki usłyszałam tekst Michaela, że ta rzeka może być rzeką (nurtem) mojego życia. Wiec nie zastanawiając sie przez chwilę do niej weszlam, lub weszlam na czekający tam na mnie statek rzeczny. Z ogromną prędkościa odpłynęłam od tego uroczego lasu i wpłynęłam do ciemnych podziemnych jaskiń. Ogarnęło mnie niesamowite wrażenie. Nie był to lęk ale coś na jego pograniczu. Było całkiem ciemno , tylko od czasu do czasu przebłyskiwały w oddali jasne punkty. Bardzo pragnęłam wydostać się z tych jaskiń, częściowo czułam się, jakbym wpłynęła do piekieł. Wtedy ujawnili się moi przewodnicy. Widziałam ich kontury twarzy z profila. Przypominali naprawdę diabłów. Bałam się, że jestem stracona, ale jednocześnie starałam się za wszelką cenę wypłynąć na zewnątrz. W uszach brzmiały przez cały czas przepiękne dźwięki szumu morza, śpiew ptaków i krzyki mew, szum wiatru i fal. A ja płynęłam dalej w podziemiach. Slyszalam informację na CD, że zbliża sie całkowity zachód słońca, w grze kolorów czerwieni, fioletów i czerni chmur i uświadomiłam sobie, że są to te same kolory, które towarzyszą mi w podziemiach. Wtedy łódź wypłynęła na pełne morze a ja zostałam wyrzucona na brzeg, czując silne uderzenia fal. Poczułam się jak roślina, byłam rośliną, uderzaną falami, wyrzucaną na brzeg i spowrotem wciąganą do morza, niesiona falami...... 


2. Pierwszy kontakt
Zadanie polegało na tym, że po pokonaniu tej samej drogi jak w poprzednim seansie , choć skróconej, po dotarciu do brzegu morza, miało nastąpić pierwsze realne spotkanie z naszymi duchowymi towarzyszami życia. Miały to być dwie postacie bez określenia, w jakiej postaci się ujawnią. Ten odbiór pozostawiony był naszej fantazji lub sile wyobraźni. Po spotkaniu się z naszymi towarzyszami życia i bardzo ciepłym, pełnym uczucia powitaniu, należało wsiąść z nimi do łodzi i popłynąć na przepiękną palmową wyspą. Po dotarciu do wyspy i spacerze do uroczej laguny, pozostać tam z naszymi owarzyszami i opowiedzieć im o naszym życiu, naszych wrażeniach z przeszłości i teraźniejszości. Po półgodzinnych opowieściach, należało wrócić do łodzi, dopłynąć do brzegu i pożegnać się ciepło z naszymi towarzyszami życia. Już podczas wprowadzenia przez Michaela w tamatykę drugiego seansu, nie mogłam opanować łez wzruszenia na myśl o możliwości spotkania naszych duchowych opiekunów.

Moje wrażenia:

Dotarłam do brzegu, tym razem nie wchodząc do nurtu rzeki, nie dając się w nią wciągnąć. (Tym razem zostaliśmy też uprzedzeni przez Michaela, że jeżeli spotkamy postacie poniżej naszego poziomu, możemy i musimy stanowczo odmówić z nimi kontaktu. Cóż, podczas pierwszego seansu nie wiedziałam o tym i musiałam się męczyć z tymi postaciami diabłów....).
Po dotarciu do brzegu morza z bardzo wytężoną wyobraźnią nie widziałam, lecz wyobraziłam sobie dopływającą łódź i wysiadające z niej dwie postacie. W zalążku wyobraźni widziałam tylko kontury dwóch dużych postaci w długich ciemnobrązowych sukmanach, przewiązanych grubymi żółtymi sznurami. Witając się z nimi płakałam i czułam ogromne ciepło i wdzięczność, że mogłam spotkać moich duchowych opiekunów. Podczas dopływania do wyspy czułam ich obecność, ale ich nie widziałam. Po wyjściu z łodzi złapaliśmy się za ręce i szliśmy wspólnie w kierunku laguny. Czułam się jak dziecko prowadzone przez opiekunów. Dotarliśmy do laguny. Wybrałam sobie dołek, wypełniony ciepła, turkusową wodą. Usiadłam w nim, a moi opiekunowie siedzieli obok mnie. Było mi przykro, że ich nie widzę, tylko czuję ich obecność. Po ponownej informacji Michaela, że prosimy o ponowne objawienie się, poczułam się znacznie lepiej. Wiedziałam już, że ten proces objawienia trwa znacznie dłużej i że musimy o to usilnie prosić. Poprosiłam ponownie i wtedy zmieniła się wizja moich opiekunów. Wtedy pojawiły się postacie biblijne, też tylko kontury, ale przypominające matke boską i jeszcze kogoś (nie rozpoznałam), obie postacie otaczała złota poświata i aureola. Trwało to sekundy, potem nie miałam żadnej wizji, tylko silne uczucie, że moi opiekunowie są przy mnie. Zaczęłam opowiadać o sobie. Moje tragiczne doznania od dzieciństwa do aktualnej sytuacji. Opowiadałam, rzucając właściwie tylko hasła, dokonywałam krótkiej analizy i bardzo, bardzo mocno płakałam. Nie mogłam opanować płaczu. I wtedy moi opiekunowie przytulili mnie mocno. Czułam błogość i rozrzewnienie. Ale było mi niezmiernie smutno, że że cała ludzkość dotknięta jest tragedią i cierpieniem. Czułam się bezsilna, bardzo chcąc nieść pomoc. Czułam się bardzo samotna i osamotniona. Mając męża, własciwie go jednocześnie nie mam, dzieci, najbliższa rodzina, przyjaciele, znajomi. Otaczają mnie wprawdzie, ale mimo to czuję się osamotniona. Wtedy usłyszałam i poczułam, że w tej samotności naziemskiej nie jestem sama. Moi opiekunowie pozwolili mi to odczuć. Odczuć, że są zawsze przy mnie, że naprawdę nie jestem sama. Doznałam uczucia błogości i ulgi. Ulgi i jednocześnie siły. Gdzieś w głębi serca pojawiło się silne uczucie zjednoczenia. Czy uczucie osamotnienia odeszło? Jeszcze nie wiem.  Powrót na ląd i rozstanie połączone było bardzo silnym uczuciem przynależności. Jednak smutno mi było podczas pożegnania. Miałam jednak wrażenie, że nie rozstajemy sie na długo.


3. Słoneczny szczyt  
Zadanie polegało tym razem na poddaniu się zabiegowi wyleczenia ciała z wszelkich dolegliwości fizyczno-psychicznych ( w tym również ze stresu i zmęczenia wywołanego zbyt wysokim tempem i dynamiką życia w krajach Europy) za pomoca naturalnych promieni słonecznych i promieniowania kosmicznego w światyni słońca.

Moje wrażenia:

Już na mojej leśnej drodze widzę grupkę hinduskich dzieci. Sporo ślicznych twarzyczek. Szczególnie fascynują ich duże brązowe oczy i smukłe twarze. Na brzegu morza spotykam moich opiekunów – także hindusów. Dopływamy do wyspy, idziemy do świątyni lub na słoneczny szczyt. Widzę bardzo wyraźnie drogę prowadzącą do tej świątyni – są to kilkudziesięcio metrowe kamienne schody. Na polecenie moich opiekunów kładę się na kamiennym cokole, po czym następuje leczenie. Czuję, jak przez moje ciało przebiega pole magnetyczne, jak w tomografie komputerowym lub podczas rezonansu magnetycznego. Czuję się, jakbym została zeskenowana. Częściowo doznaję napromieniowania silnym strumieniem promieni skierowanych na moje ciało. Po przebytym zabiegu spędzam na tym cokole jeszcze kilkanaście minut w ciszy i przyjemnych dźwiękach cichej muzyki. Następnie wracam z opiekunami spowrotem, dopływamy łodzią do brzegu. Następuje serdeczne pożegnanie.

4. Rajski ogród część 1.
Zadanie polegalo na intuicyjnym kontakcie z okreslonymi przez Michaela kolorami, mentalnym widzeniu, intuicyjnym kontakcie, odczuwaniu wplywu barwy na samopoczucie. Zakonczenie kontaktu z kolorem polegalo na zamienieniu go w rajskiego ptaka i odeslanie w dal.

Moje wrazenia:
Jak w poprzednich seansach, szlam lesna, znana mi droga w kierunku morza. Obok plynacy ruczaj, spiew ptakow, piekno krajobrazu. Po drodze sciagnelam biala chmure i zaladowalam na nia wszystkie moje codzienne sprawy: prace, dom, Allegro, Polske, Alka, Kasie, dzieci. Dotarlam do brzegu morza calkowicie wolna. Szum morza zapowiedzial juz spotkanie z moimi opiekunami. Sa to za kazdym razem inne postacie. Tym razem czekaly na mnie dwa przepiekne, dorodne kruki. Przywitalam sie z nimi jak z dobrymi znajomymi. Nie plynelismy na wyspe, lecz tym razem odbylismy piekne loty, w obie strony. Powrot byl rowniez przepiekny. Oblecielismy wyspe, pokazali mi jej piekno, wszystko widzialam z lotu ptaka. Przypomnialy mi sie moje sny z dziecinstwa i w mlodosci, kiedy latalam jako orzel. To bylo wspaniale doznanie, potwierdzenie rzeczywistosci, prawdy.
Kolory:
Jasno czerwony – bylam rafa koralowa na dnie morza, podplywaly do mnie rybki i delikatnie mnie skubaly – przepiekne uczucie, czulam sie dojrzale, spokojnie, zjednoczona z natura
Ciemno zielony – byly to duze, soczyste liscie, las, mialam usta pelne wody, ciagle produkowala sie slina, czulam sie nasycona, spokojna i wyciszona
Jasno niebieski – najpierw zobaczylam blekitne niebo, ale w ulamku sekundy zaczelo sie wszystko wokol mnie zaciesniac, stalam sie kropla wody, bylo mi jasno, czulam sie jak w kokonie. Obserwowalam inne spadajace krople, ale sama nie spadlam, talko wisialam chyba na lisciu albo galezi. Czulam czystosc, niewinnosc.
Fioletowy – kapalam sie na ogromnej fioletowej lace pelnej kwiatow, boskie uczucie ciepla, ulgi, lekkosci
Popielaty – zobaczylam skaly. Nagle wszystko skamienialo wokol mnie, poczulam sie bardzo zle, smutno, chcialo mi sie plakac, bylam zrezygnowana
Bialy – z czysta biela, ktora mnie na krotko otoczyla, nie udalo mi sie zjednoczyc.

5. Rajski ogrod – czesc 2
Opiekunowie: najpierw pojawily sie dwa diamenty lub krysztaly, dajace bardzo duza poswiate. Po krotkim czasie pojawily sie dwie boskie postacie, z dlugimi jasnymi wlosami, pofalowanymi i z lokami. Piekne postacie, ubrane w dlugie jasne sukmany. Na glowie mialy caly czas kaptury. Nie moglam ujrzec ich twarzy.
Kolory:
Jasno zolty – zobaczylam slonce i kapalam sie w jego swietle. Bylo mi wesolo, cieplo, bardzo cieplo
Czarny – zobaczylam czern, ktora mnie szybko otoczyla i przeistoczyla sie w galaktyke z niezliczona iloscia gwiazd, ale bardzo oddalonych, nie dajacych silnego swiatla. Instynktownie poczulam potrzebe znalezienia czarnej dziury w galaktyce. Po dotarciu do niej musialam sie koniecznie dostac do jej wnetrza. Czulam wirowanie, glebie, ciekawosc i energie.
Ciemno niebieski – kojarzyl mi sie znowu z  galaktyka, caly czas ja widzialam i w niej bylam. Czyzbym udala sie w tym czasie w podroz astralna?
Rozowy – widzialam roze, wiedzialam, ze jest to kolor czakry serca, kolor milosci. Dobrze mi bylo z rozem, otaczalo mnie uczucie milosci, oddania, lekkosci i dozgonnej wiernosci. Podczas zamiany rozu w rajskiego ptaka, Michael pozwolil nam zachowac troche rozu dla siebie. Bylo to wspaniale i blogie uczucie, moc zachowac troche tego wspanialego rozu dla siebie. Prawdziwy podarunek ze strony Michaela.

Zamiana kolorow w rajskie ptaki nastepowala z duzym oddaniem i miloscia. Ksztaltowalam je we wlasnych dloniach, glaskalam i calowalam przed wypuszczeniem ich. Ale nie chcialy odleciec daleko. Usiadly na pobliskiej galezi i przez oba seanse obserwowaly moje obcowanie z kolorami.
Seans zakonczyl sie bardzo dostojnie.  Moi opiekunowie odprowadzili mie do lodzi. Szlismy bardzo spokojnie, bez zadnych przygod. Caly czas towarzyszylo mi uczucie dostojnosci, spokoju, madrosci. Bylam zdecydowanie w otoczeniu wyzszych sfer niebianskich. Plyniecie lodzia i pozegnanie przebiegalo w tym samym klimacie. Stojac na brzegu wracalam myslami do obu seansow. Czulam, ze tym razem duza czesc czasu spedzalam w podrozy astralnej. 


6. Spotkanie uczuc
Tym razem Michael przygotowuje nas do seansu, wprowadzajac nowa holotropowa technike oddychania , ktora w nastepnych seansach juz za kazdym razem stosowalismy. Ta technika bardzo skutecznie dotlenia caly organizm, szczegolnie mozg. Podczas stosowania techniki oddychania Michael obserwowal nasze aury i w momencie, kiedy nasze kanaly byly otwarte i chlonne, rozpoczynal seans. Po wlaczeniu CD nastepowal okreslony rytual. Uswiadamiamy sobie, kim jestesmy i gdzie jestesmy. Powtarzam za Michaelem nastepujacy tekst: ja, Mira, chce wstapic w zakres zycia pozaziemskiego. Wiem, ze jestem czyms wiecej, niz tylko czlowiekiem. Prosze o wyslanie na to spotkanie tylko wyslannikow bedacych na moim poziomie duchowym lub wyzszym. Prosze o milosierne przyjecie mnie i otoczenie mnie sama dobrocia i miloscia.

Nastepnie powtarzamy rytual. Idziemy nasza znajoma lesna droga. Odkladamy nasze troski i sprawy powszednie na nasza biala chmure, odsylamy ja i jestesmy gotowi na spotkanie z naszymi opiekunami.
Moimi opiekunami sa tym razem kaplani egipscy. Ubrani sa w biale sukmany do kolan, maja czarne gladkie wlosy do ramion, na czole przepaski. Caly ubior ozdobiony jest duza iloscia zlota. Na morze czeka na nas bardzo bogato ozdobiony bialy statek zaglowy. Doplywamy do niego mala lodzia. Wszystko jest dla mnie za bardzo oficjalne. Nie czuje sie w tym przepychu calkiem swobodnie. Ale czuje ich dobroc i poswiecenie.  Wysiadamy na brzegu naszej wyspy i idziemy na piechote do swiatyni, w ktorej bede pobierala lekcje obcowania z uczuciami. Wszystko jest jednak troche inne, niz w poprzednich seansach. Czuje przepych, dominuja biale budynki z ozloconymi ornamentami, sama swiatynia jest bardzo przepieknie i przepysznie ozdobiona. Zajmuje miejsce w centrum swiatyni, przede mna marmurowa fontanna. Nawiazuje kontakt z uczuciami.  Nie wszystkie zapamietalam, oto niektore.
Czuje sie szczesliwa
Czuje sie nieszczesliwa
Czuje milosc
Dobroc
Madrosc
Zlo, tragedia
Dziecko (macierzynstwo)
Te uczucia objawiaja mi sie w tej swiatyni. Za kazdym razem zmienia sie sceneria, fontanna zamienia sie w przepiekny kolorowy ogrod (szczescie), kamienieje, zamienia sie w ruine (nieszczescie, tragedia, zlo), krzew dzikiej rozy, ktory rozrasta sie do tego stopnia, ze zaczyna mi byc ciasno, dusi m,nie, rozrasta sie tak dalece, ze panuje w tej swiatyni juz tylko czern (tak przezylam milosc), wkraczaja zwierzeta i przemaszerowuja przez swiatynie: slon, malpka, zyrafa, lew, tygrys i inne (dobroc, madrosc). Dziecko przytulam do siebie i nie chce wiecej wypuscic, wtulam sie w nie i placze.
Po zakonczeniu lekcji w swiatyni wracam z moimi opiekunami. Nie chce w sposob konwencjonalny, nie chce na statek. Proponuje wspolny skok do wody z ogromnej wysokosci – i robimy to. Skaczemy do wody, jestesmy w morzu, widze jasnosc powierzchni tafli wody, plyniemy w glebi oceanu, morza, tak docieramy do brzegu. Czuje sie wysmienicie, moi opiekunowie tez sa zadowoleni. Zegnamy sie jak przyjaciele. 


7. Srodkowe (trzecie) oko
Tym razem moi przewodnicy – a sa to rybacy, zawoza mnie na ta sama wyspe, ale nie prowadza do swiatyni, tylko w glab wyspy. Jestesmy w dzungli. Gesty, dorodny las, mijamy przerozne zwierzeta, bogactwo i dorodnosc roslin i drzew.
Michael oznajmia, ze wkrotce wkroczymy w nowa, zupelnie nam nie znana plaszczyzne naszej podswiadomosci. I tu pojawia sie u mnie potezna przeszkoda. Najpierw atakuje mnie silny kaszel, w gardle czuje silne uczucie suchosci i dusznosci. Probuje spokojnie zahamowac kaszel i przywrocic normalne srodowisko w jamie ustnej i przelyku. Udaje sie! Wtedy wystepuje druga przeszkoda. Nasz las ogarnia olbrzymi pozar, uniemozliwiajacy dalsza droge. Jednak nie ogarnia mnie panika. Po krotkiej chwili zaklopotania ta sytuacja postanawiam sie nie poddac. Twardo chce ta trase pokonac, chce dalej uczestniczyc w seansie. I udaje sie! Pozar sie cofa, droga jest wolna. Moi przewodnicy toruja mi przejscie do tajemniczych miejsc. Zgodnie z sugestia Michaela, nagle wyrasta przed nami olbrzymia skala, porosnieta drzewostanem. Idziemy w jej kierunku do tajemnego przejscia, ktore znaja tylko moi przewodnicy. Widze olbrzymia szczeline skalna, do ktorej wchodzimy. Po prawej stronie tej szczeliny znajduje sie tajemne wejscie do jaskini. Jestesmy w niej. Jest ogromna i przepiekna. Spadajace krople uswiadamiaja nam, ze sie w niej znajdujemy, ale jej piekno jest naszym indywidualnym odbiorem. Ja widze potezna jaskinie, jasne skaly w kolorze piaskowym, naturalne ornamenty, zadnej ingerencji ludzi lub techniki. Jak w basni. Docieramy do jeziora. Widze ciemnoniebieska tafle wody, czesciowo pokryta para lub mgla. Siadamy wraz z opiekunami na kamieniach. I wtedy ja zaczynam wirowac. Moje cialo unosi sie w gore, zaczyna sie obracac wokol wlasnej osi. Czuje absolutna lekkosc, mam lekkie zawroty glowy. Michael zwraca nasza uwage na swiatelka, ktore pojawily sie na wodzie. Nie ma juz mgly, sa swiatelka. Skupiamy uwage na jednym z nich, przyciagamy je do nas, lokujemy na wysokosci oczu. Teraz ma pracowac srodkowe oko. Swiatelko zamienia sie w kule. Mamy swoja swiadomosc przeniesc do tej kuli. Jestem w niej i razem z nia wiruje powoli nad woda. Jest mi wspaniale lekko, czuje sie wolna i jak w kosmosie, bez przyciagania ziemskiego.... Seans powoli dobiega konca. Wracamy z opiekunami do lodzi, doplywamy do brzegu. Rozstanie, bardzo cieple pozegnanie. Dziekuje moim opiekunom za tak wspaniala lekcje. Wracam do rzeczywistosci...   


8. Szklana kula

Jeden z piekniejszych seansow. Docieram do brzegu morza i z daleka rozpoznaje moich opiekunow. Sa to dwie swiete postacie. Schyleni, z chustami lub kapturami na glowach, przewiazanymi opaskami, przypominaja Maryje i swietego Piotra. Nagle postacie te sie podnosza, wyprostowuja i widze dwoch aniolow w jasnych dlugich sukmanach, widze ich skrzydla. Nie moge powstrzymac wzruszenia. Placzac, podchodze do nich i bardzo serdecznie sie witam. Tak bardzo chcialam ich spotkac. Moja uwaga skupia sie wylacznie na nich, nie moge oderwac od nich oczu. Lodz odplywa i wtedy mam nieodparta ochote wzniesc sie z nimi w chmury, nie siedziec w lodzi. I tak zaczyna sie nasza przygoda. Prawie ze tapajac lub lekko muskajac wode unosimy sie w powietrze w kierunku wyspy. Po dotarciu do niej mam ochote poglaskac ptaszka siedzacego na czubku najwyzszego drzewa. Wznosimy sie z lekkoscia, glaszcze ptaszka i daje mu buzi. Idziemy, albo raczej unosimy sie dalej, docieramy do lasu, tam slysze zabke, ktora musze tez poglaskac. Jestem po prostu przeszczesliwa. Poniewaz mamy sporo czasu, moi mili aniolowie robia ze mna jeszcze kurs lotu nad wyspa – lecimy zygzakiem, mamy duzo czasu. Docieramy do jaskini. Moi opiekunowie siadaja na kamieniach nad jeziorem, natomiast ja powtarzam rytual z poprzedniego senasu. Mam przyciagnac swiatelko znajdujace sie na tafli jeziora, usadowic pomiedzy oczami, wciagnac do srodka glowy, zamienic w kule, wejsc do niej swoja swiadomoscia i potem z lekkoscia uniesc sie, byc w kuli, byc ta kula. Zadanie udaje mi sie natychmiast. Jestem kula i unosze sie nad jeziorem. Coraz wyzej, ponad sama kopule. Wtedy zachecam anioly, zeby do mnie dolaczyly. Podjezdzam do nich i biore ich na zwiedzanie jaskini. Najpierw jeszcze raz ogladamy kopule jaskini nad samym jeziorem. Jest ogromna. Potem udajemy sie korytarzami w glab skaly, te korytarze prowadza nas do poteznej jaskini w skorupie skalnej, ta wielkosc mozna tylko porownac do scenariusza „Pana pierscienia”. Ogrom, kilkusetmetrowa jaskinia. W srodku znajduje sie mniejsza skala z serpentynowym wjazdem pod gore. Wlatujemy tam. Docieramy do jej szczytu i ogladamy z tej perspektywy cala jaskinie. Ogrom. Wznosimy sie do gory, azeby przyjrzec sie jej ornamentom. Z daleka wygladaja jak precyzyjnie, koronkowo wyrzezbione sciany i alkowy. Z bliska widac wyraznie, ze to nie reka czlowieka wyrzezbila te sciany, tylko woda. Piekna naturalna rzezba. Jestesmy na niesamowicie duzej wysokosci. Unosimy sie bez wysilku, z fascynujaca lekkoscia. W jednej z alkow widze z poczatku tylko zlote promienie i zarys jakiejs postaci. Przyblizamy sie i widze siedzaca tam kobiete, z ktorej emanuje i promieniuje tylko zloto. Cala jej wspaniala odziez jest rowniez w zlocie. Przyblizam sie, widze jej przepiekne, nieskazitelne rysy, cala postac emanuje miloscia. Musze ja pocalowac. Robie to. Kursujemy jeszcze po tej jaskini, powoli jednak musimy przygotowac sie do powrotu. Obnizamy loty, docieramy do naszej jaskini z jeziorem. Tam zakanczam kontakt ze swiatelkiem, odsylam je z powrotem na jezioro. Wraz z moimi opiekunami wychodzimy z jaskini, wracamy do lodzi. W dzungli stapam twardo po ziemi, przezywam ten ponowny kontakt z ziemia. Po dotarciu jednak do piasku i plazy, mam jeszcze raz ochote pofrunac z moimi aniolami. Unosza mnie wprawdzie, ale dla rozroby zrzucaja mnie na piasek, przy czym ja rozkladam sie na nim jak zaba. Musze sie glosno smiac. To jest w tym seansie najbardziej fascynujace. Jestes w tak dalekiej podrozy i jednoczesnie obecna na sali sesyjnej. Czujesz sie obecna przez caly czas. Od czasu do czasu nie mozesz ruszac swoimi czlonkami, ale wiekszosc czasu masz kontrole nad swoim cialem. I jestes mimo to tak daleko!

Po tym upadku obserwuje ciekawe zjawisko. Widze przez moment zranione, lekko rozowe ( nie zakrwawione, ale ze sladami zranienia) skrzydlo. Zaraz potem widze takze zaczerwieniona lub zarozowiona wode w morzu. Tak jakby to skrzydlo zostalo wyplukane w wodzie, albo jakby sie do wody dostala krew. W kazdym razie zadalam sobie pytanie – jak to jest mozliwe? Anioly sie przeciez nie kalecza. A to w koncu ja upadlam – ALE PRZECIEZ JA NIE JESTEM ANIOLEM??? To pytanie mnie dosyc mocno zastanowilo.... Po dotarciu do brzegu na ladzie trudno mi bylo rozstac sie z moimi ukochanymi aniolami, znowu polaly sie lzy. Nie moglam sie z nimi rozstac... 


9. Lot orlow
Chyba najbardziej rozczarowujacy seans. Nastawilam sie, jak zapowiadal tytul, na nowy kontakt z moimi dobrymi znajomymi, z ktorymi wielokrotnie juz, zarowno jako dziecko, jak i w doroslym zyciu, podczas snow wspolnie latalam. Sama bylam orlem, dlatego wydawalo mi sie, ze ten seans dostarczy mi tyle samo wspanialych wrazen, jak poprzedni. Tym razem – potezne rozczarowanie, potezny znak zapytania.
Przebieg byl taki, ze w przewazajacej czesci seansu widzialo sie wylacznie czern – najglebsza czern, jaka mozna sobie uswiadomic. Czern, czern, nic tylko czern. Po kilku minutach zadajesz sobie pytanie – co to ma znaczyc? Michael wyslal nas w kosmos!!! Bez uprzedzenia. Byles tam i nie wiedziales, co to ma wspolnego z lotem orla???

Dopiero po zakonczeniu seansu dowiedzielismy sie, ze to tak bylo zaplanowane. Ten seans mial nas przygotowac do nastepnych. Obcowanie z czernia trzeba sobie przyswoic...


10. Kosmos



Znajduje sie w grocie. Tym razem widze wyraznie kolory. Dominuje pastelowy niebieski i biel. W bieli pojawiaja mi sie mieszkancy tej jaskini lub uczestnicy ceremonii startu statku kosmicznego, a moze nawet jego zaloga? (To refleksja, ktora moge sie podzielic po zakonczeniu tego seansu). Widze i czuje piekno tej ceremonii. Zblizam sie do miejsca spotkania z moimi opiekunami i witam sie z czekajacymi na mnie dwiema osobami. Niezwyklej urody mloda przystojna kobieta i mlody mezczyzna. Oboje, tak jak i pozostali uczestnicy ceremonii, ubrani sa w biale stroje, podkreslajace ich sylwetke, ale nie kombinezony, raczej sukmany. Ja przechodze proces wcielenia swiadomosci w kule. Trwa to dosyc krotko, juz sie unosze i moge z bliska przyjzec sie tym postaciom, ktore nie stoja przy moich opiekunach, lecz porozstawiani sa na roznych wysokosciach jaskini w alkowach lub niszach. Cala jaskinia rozjasniona jest dziesiatkami plonacych zniczy, moze lamp? Z jednego z korytarzy wydostaje sie blekitne swaitlo i mgla. Po krotkim zwiedzaniu jaskini, a raczej odwiedzeniu niektorych postaci, unosze sie w ulamkach sekund w niebiosa. W kosmos. Jestem w gwiazdach, ale poza tym nic wiecej nie widze. Wystartowalam tez sama, bez moich opiekunow. Trwa to kilka minut. Probuje przenosic sie na rozne poziomy i przestrzenie, ale w tle ciagle jeszcze slysze kapanie wody w jaskini i polecenie Michaela, odnosnie przeniesienia swiadomosci w kule, pierwszego oderwania sie od ziemi, poczucia lekkosci i niezaleznosci. Bylam juz o wiele dalej. Poprosilam moich opiekunow o przylaczenie do mnie, ale uslyszalam, ze jeszcze za wczesnie. Wtedy zdecydowalam sie powrocic do jaskini i spokojnie poczekac na dalszy rozwoj zadan. Wracajac na wyspe zobaczylam bardzo dziwny obraz. Cala wyspa pokryta byla sniegiem. Zdziwiona przyblizylam sie do poziomu ziemi i wtedy warstwa sniegu zamienila sie w miliardy gwiazd, ktore wyraznie rozrzedzaly i oddalaly sie. Okazalo sie, ze jestem juz na statku kosmicznym i lece z niewiarygodna predkoscia w kosmos. Statek prowadzony byl przez moich opiekunow. Siedzieli za pulpitem sterowniczym, wokol na statku panowal absolutny spokoj, chociaz odczuwalo sie niesamowitosc tej podrozy. Caly statek byl przezroczysty. Widac bylo jego kontury, nie byl uformowany w ksztalcie talerza lecz byl wielopoziomowy, z wieloma korytarzami, caly przod byl w ksztalcie litery T, ale mozliwe, ze bylo to panoramiczne miejsce do obserwacji kosmosu. Tam siedzialam najczesciej, chociaz moglam sie tez swobodnie po statku poruszac. Kosmosu, ktory widzialam, nie da sie opisac. Postaram sie oddac chociaz zalazek tego, co widzialam. Na pewno jedna z czesci mojej podrozy byla prawie identyczna jak wizja Judie Foster w filmie „Kontakt”. Rowniez wpadalismy w rekawy lub rury, jasne i ciemne, przebywalismy ta droge w okresie kilku do kilkunastu sekund, wypadalismy w zupelnie innej scenerii, innym kosmosie, w innych galaktykach. One zmienialy sie dosyc czesto i za kazdym razem byly inne. Od kolorowych obrazow, zmieniajacych sie identycznie jak w kalejdoskopie, po zupelnie plaskie figury geometryczne, dwu-, trojwymiarowe, w ktore statkiem wjezdzalismy, po zupelnie nieokreslone materie, czasem gabczaste, czasem bardzo skamieniale, przypominajace skorupe zolwia lub miliardy poukladanych granitowych lub wulkanicznych kamieni, mozaikowych, ale w jednym, ciemnym, brazowo-granatowo-czarnym kolorze. Zupelnie mi nie znana materia. Galaktyki zmienialy sie czesciowo tak, jak rozchodzaca sie na dwie strony, cofajaca sie farba, tak jak rozdzielajaca sie polciekla lepka substancja, pozostawiajaca zygzakowate strzepy podczas podzialu, podczas rozwierania. Wtedy pojawiala sie nastepna galaktyka i nastepna i nastepna. Ciekawe bylo przelatywanie przez zupelnie dwuwymiarowa figure. Brakowalo jej trzeciego wymiaru, a jednak byla tak samo wyraznie odbierana, jak trojwymiarowa. W pewnym momencie wjechalismy w dziwny, prostokatny, wielokanalowy parking, stacje. Tam nasza maszyna jakby sie na moment zatrzymala, moze na ulamek sekundy zwolnila. Potem podjechalismy spod spodu pod olbrzymi statek kosmiczny (platforma?). Podjezdzalismy pod niego kilkanascie sekund, czulam ciagle zblizanie sie do niego, ale w pewnym momencie zapanowala tylko czern. Nie bylismy w srodku, albo ja nie zostalam wpuszczona, bo po krotkim czasie moglam zwiedzac statek na zewnatrz, przygladac sie jego konstrukcji. Byla to na pewno maszyna przypominajaca statki kosmiczne nowej generacji filmow science fiction typu gwiezdne wojny. Ten sam rozmiar, podobna konstrukcja. Ale nie moge podac absolutnych szczegolow, bo mnie one naprawde nie interesowaly. Zrobilo to na mnie w kazdym razie ogromne wrazenie, tak jak zreszta caly seans. Po tym zwiedzaniu, ktore na pewno trwalo ponad minute, nasz statek polecial dalej. Znowu widzialam moich opiekunow za pulpitem sterowniczym, a raczej jako kapitanow statku, siedzacych w jego centralnym miejscu. Lecielismy dalej. Wtedy zaczely sie tez pojawiac migawki z Ziemi, naszej planety, moze innych – nie zidentyfikowalam. Raczej byly to migawki z najbardziej istotnych wydarzen na Ziemi – przeszlosc i przyszlosc naszej planety. Ale tego nie moge dokladniej okreslic. Przeszlosc tak. Widzialam narodziny ziemi, jej okres ewolucji, szczytu rozwoju, czulam na niej stan dobrobytu duchowego i materialnego, potem zniszczenia, wojny, ruiny. Tylko migawki, ktore pojawialy sie w ulamkach sekund, ale pozostawialy wrazenia ich swiadomego odbioru. Gdzies potem pustke. Pusta planete, tak jak przed milionami lat. Ale ze sladami zycia na niej. Mialam tez inne migawki, ktorych nie moglam zidentyfikowac. Byly mi obce, choc nie dotyczyly kosmosu lecz stalego ladu, planety.... nasza ekspedycja dobiegala konca. Zblizalismy sie do zolto-zlocistego tunelu kosmicznego (Michael okresla to rura odkurzacza), ktorym powrocilismy na Ziemie. Bardzo lagodnie. Szkoda, ze musielismy zakonczyc nasz lot kosmiczny. Wyladowalismy w jaskini. Zobaczylam jezioro, ktorego woda byla tym razem zupelnie klarowna, jak krysztal. Widzialam dno jeziora, ktore bylo nieokreslenie glebokie. Nie wiem, jak glebokie bylo to jezioro, ale przez moment ogarnal mnie lek przestrzeni. Znalazlam sie na lisciu bialej lilii wodnej, ktory bardzo lagodnie dostarczyl mnie do brzegu, na ktorym czekali juz na mnie moi opiekunowie. Chyba im opowiedzialam o moim krotkotrwalym leku przestrzeni. Podziekowalam im za tak wspanialy rejs. Wtedy moja pani bardzo serdecznie sie rozesmiala.  Lek przestrzeni po takim rejsie kosmicznym.... hehehe




11.       W Mikrokosmosie



Tym razem moja kosmiczna wyprawa sprowadzila sie do mikrokosmosu, czyli podrozy w holoskopie mojego organizmu. Tym razem w jaskini czekaja na mnie krol i krolowa. Ubrani sa w niezwykle przepyszne szaty. Witam ich z szacunkiem, po czym przyciagam wzrokiem swiatelko z jeziora, zamieniam sie w kule, pakuje do niej swoja swiadomosc i juz jestem w stanie niewazkosci. Na tafli jeziora zaczely sie pojawiac przewody, sznury, linie, potem juz w calej jaskini. Te linie byly wielokolorowe, przypominaly swiatlo laserowe lub prad. Na samym jeziorze pojawily sie biale lampeczki z dlugim bialym przewodem, zakonczone kuliscie, z duzym okiem w srodku. Wygladaly bardzo zabawnie, totez mnie rozbawily. Podjechalam do jednej, spojrzalam w to oko i spytalam, kim jest. Odpowiedziala mi, ze jesli chce to uslyszec, to prosze – chwycila mnie jak magnesem gdzies w srodku, zamienilam sie w wielka grajaca plyte (LP) a ta lampka w gramofon. Zaczelam wirowac wokol wlasnej osi jak LP, ale nie slyszalam zadnej muzyki. Puscila mnie, bylo mi bardzo wesolo, smiejac sie unioslam sie nad jezioro i patrzylam na to cale zjawisko z gornej perspektywy. Zwiedzajac jaskinie zauwazylam, ze zamienila sie w krolewska komnate. Jej piekno bardzo silnie mnie urzeklo. Ta komnata rozpolowila sie i rozwarla swoje lewe i prawe skrzydlo w gornej kopule, tworzac otwarty amfiteatr. Przez moment wylecialam z niej na zewnatrz, a raczej katapultowalam gdzies w kosmos i wtedy znalazlam sie na naszej galaktyce, na mlecznej drodze. Zwiedzilam ja dokladnie, szukalam usadowienia ukladu slonecznego. Zafascynowaly mnie tez kolory, ktore ujrzalam na naszej galaktyce. Dominowalo duzo fioletu i bieli, widzialam tez wszystkie kolory teczy. Zobaczylam ta galaktyke z lotu ptaka, potem rozgladalam sie, czy pojawia mi sie nastepne. Ale nie, nic wiecej mnie nie zainteresowalo, dlatego zdecydowalam sie wrocic do mojej komnaty. Delektowalam sie pobytem w tej komnacie, bylo mi bardzo przyjemnie odczuwac tez komfort czasu, ktory Michael przeznaczyl w swoim seansie na pobyt w jaskini. Nagle pojawila sie potezna reka, ktora przyblizyla sie do mnie chwycila mnie opuszkami palcow, uniosla do gory i zostawola mnie gdzies w kosmosie. Od tego czasu bylam juz tylko tam, ale nic nie przypominalo poprzedniego seansu. Tym razem widzialam zupelnie inne ksztalty, materie i kolory. Kolory teczy. Najbardziej zafascynowaly mnie te niezliczone ilosci pojawiajacych sie przewodow i kanalow. Widzialam wyraznie prad. Wyladowania i produkcje, jego wysylacze i przesylane energie. Mialy kolor niebieski, bialy, zolty, rozowy lub jasno czerwony i fioletowy. Wpadalam do roznych tuneli, tylko ze teraz te tunele byly inne, mialy inne kolory i materie. Czasem podroz w nich trwala bardzo dlugo, po wylocie z nich nie bylam gdzies w innym kosmosie, lecz nadal czulam to samo srodowisko. Czasem czulam sie jak w wodzie, czulam srodowisko wodne, jakbym byla zanurzona w oceanie, a wyplywajac na zewnatrz znow wracalam do tego samego srodowiska. Poza przewodami i wyladowaniami pradu nie widzialam zadnych figur geometrycznych. W pewnym momencie zauwazylam jakis ciemny, duzy, kulisty obiekt. Zblizylam sie do niego, zeby poznac jego strukture. Zaczelam sie jej intensywnie przygladac, az nagle ta kulista struktura okazala sie byc wielka opona, ktora wytoczyla sie z jakiegos miejsca i potoczyla w nieskonczonosc. To mnie bardzo rozbawilo. Zaczelam sie spazmatycznie smiac, z trudem musialam ten smiech opanowac. Jednoczesnie zastanowil mnie fakt, ze bylam przy tej oponie tak mikronowo malutka. Wtedy doznalam olsnienia. Ja nie bylam w kosmosie, lecz wewnatrz wlasnego organizmu i jako malenka mikronowa czastka go zwiedzalam. To olsnienie wywolalo z kolei uczucie ekstazy. Uczucie to bylo tak silne i zarazem tak piekne, ze plakalam ze wzruszenia. Dalej, ale juz z pelna swiadomoscia zwiedzalam moje cialo. Uswiadomilam sobie, ze miejscem, z ktorego wyleciala ta opona, to bylo serce, na ktorym wczesniej czesto czulam ucisk. W jakims momencie znalazlam sie w glowie. Widzialam trabki uszne, o, pomyslalam, moze mozemy cos zrobic, zeby uwolnic sie od tego okropnego tinitusa. Probowalam znalezc przyczyne, ale mi sie to nie udalo. Wciagana bylam dalej do mozgu i tam bylo to zbyt skomplikowane. Czulam sie jak w centrum komputerowym, ktorego procesor pracowal z predkoscia milionow uderzen na sekunde. To tempo bylo dla mnie zbyt duze i choc trwalo to tez tylko ulamek sekundy, cieszylam sie, ze moge sie znalezc gdzies w okolicach trzeciego oka. Tu chcialam sie naprawde duzo dowiedziec, a raczej zobaczyc. Czulam, ze znalazlam sie w centrum prawdy. Przyblizalam sie do niego z duzym podnieceniem, gdy nagle uslyszalam, a raczej poczulam sygnal do odwrotu. Musielismy wracac do jaskini. Wtedy znalazlam sie w przewodzie, ktorego kolor i struktura przypominaly pepowine noworodka. I tak sie poczulam. Dlugo lecialam tym kanalem, cala moja swiadomoscia i kazda czastka mojego ciala znajdowalam sie w tej pepowinie. Moja swiadomosc odebrala to jako nowe narodziny. Wydostalam sie, a raczej wylecialam z niej bardzo lagodnie w rece moich obojga opiekunow, ktorzy schyleni oczekiwali juz na moj powrot. Bylam malenstwem, lezalam w malym lozeczku albo na kocyku. Czesc mnie wstala ze mnie jako dorosla „JA”, podeszla do moich krolewskich opiekunow i rozmawiala z nimi. Moja glowna swiadomosc zostala jednak we mnie jako dziecku. Zawolalam swoja swiadomoscia do moich opiekunow, ze ja nic nie slasze, o czym oni rozmawiaja i wtedy odpowiedzieli mi:  jeszcze nie mozesz rozumiec, o czym rozmawiaja dorosli, przeciez jestes noworodkiem! Pieknie, pomyslalam, a jak sie ma do tego ta moja czesc, ktora z wami rozmawia? Poprosilam moich opiekunow, zeby pomogli mi wrocic w calosci do mnie. I wtedy podali mi rece i wyciagneli mnie z ciala noworodka. Ceremonia zakonczyla sie wyjsciem z jaskini, powrotem na brzeg wyspy, doplynieciem do ladu. Pozegnalam sie z moimi opiekunami. Powrot do rzeczywistosci byl bardzo trudny. Swiadomosc nowonarodzenia nie opuscila mnie jeszcze dlugo. Opowiadajac grupie moje wrazenia porodu nie moglam powstrzymac placzu. To bylo bardzo silne emocjonalnie przezycie. 




1.      Tor druidow

Jestem pastorem i sluze kosciolowi. Pojawiam sie w jaskini i dostrzegam moich opiekunow. Tym razem sa to wysocy dostojnicy koscielni. Ubrani w odswietne stroje, dlugie pozlacane sukmany, na glowie zdobione mitry. Witam ich serdecznie po czym udaje sie na brzeg jeziora zeby przystapic do mojego zadania. Przyciagam oczami swiatelko, ktore usadawia mi sie na czole na wysokosci trzeciego oka. Swiatelko zamienia sie w kule, do ktorej wchodze swoja swiadomoscia. Jestem w kuli i zaczynam sie unosic, dostrzegam, ze jaskinia zamienia sie w ogromny kosciol. Unioslam sie pod sam szczyt tej kaplicy, przygladalam sie pieknym witrazom i malowidlom. W miedzyczasie czesto pojawial mi sie obraz malej podalpejskiej lub alpejskiej miejscowosci, w Szwajcarii, Austrii lub Niemczech. Widzialam domy, czesciowo pokryte sniegiem gory, kosciol. Obrazy mogace pochodzic ze sredniowiecza, ale mogly byc takze wspolczesne. Tuz przed calkowitym opuszczeniem koscielnej jaskini oblecialam lotem ptaka cala kule ziemska. Takze symboliczne obrazy. Bylam w indyjskiej swiatyni, w Tybecie,  Afryce, Brazylii, Watykanie, potem przenioslam sie autentycznie w sredniowiecze. Obraz mial kolory brazowe, szare i czarne. Nie widzialam zadnych innych kolorow. Znalazlam sie w roznych miejscach, ale zawsze byly to iejsca zwiazane z kosciolem. Klasztory, zamczyska, koscioly. W pewnym momencie przyblizylam sie do kamiennego sarkofagu, kamiennego ciala, zblizylam sie na milimetry do twarzy po czym weszlam do srodka tego kamiennego ciala. Wydostalam sie na zewnatrz jako ksiadz w dlugiej brazowej sukmanie, idac do jakiegos domu w miasteczku. Otworzono mi, weszlam do domu i udalam sie prosto do pokoju, w ktorym w lozku lezal bardzo stary umierajacy mezczyzna. Jeszcze zyl. Dalam mu ostatnie namaszczenie, czulam pokore, smutek. Zrozumialam, ze jest to moja misja w tym seansie. Jestem ksiedzem dajacym ostatnie namaszczenie umierajacym lub zmarlym. Potem znalazlam sie na polu dawnej bitwy, na ktorym musialy spoczywac dziesiatki tysiecy poleglych. Szlam rowem szerokosci okolo metra i wysokosci okolo 2 metrow, po lewej i prawej stronie w ziemi zagrzebane byly kosci i czaszki, resztki poleglych, widoczne poprzez te wykopy. Tragiczne miejsce, mialam wrazenie przez moment, ze jestem w Oswiecimiu, Holokaust. Znalazlam sie potem na normalnym cmentarzu i namaszczalam kadzidelkiem groby. Pomyslalam, ze jezeli juz mam do czynienia ze zmarlymi, to chcialabym zobaczyc moich zmarlych czlonkow rodziny. Zagladalam do innych domow, szukalam. W pewnym momencie znalazlam sie przed wielkim zamczyskiem, weszlam na jego dziedziniec, potem do srodka. Ujrzalam wielka sale, po srodku ktorej stal bardzo dlugi stol przy ktorym siedzialy dziesiatki zakonnic. Szacunkowo okolo 60 osob. Podchodzilam do kazdej z nich i przygladalam sie ich twarzom, ale nie rozpoznalam zadnej znajomej mi osoby. Troche bylo mi zal, ze nie spotkalam moich najblizszych. Powoli przyszedl czas powrotu do jaskini. Tam jak i na poczatku, zastalam obraz komnaty koscielnej i wielu ksiedzy oraz moich dwoch opiekunow – dostojnikow. Z jaskini-kosciola wyszlismy jako procesja, prowadzona przez moich dostojnikow. Na poczatku procesji niesiony byl krzyz. Po calkowitym wyjsciu z jaskini wracalam droga do brzegu morza juz tylko z moimi dwoma opiekunami. Czulam i szanowalam ich dostojnosc i range. Nie bylo skrotow, skokow do wody. Spokojny spacer droga do lodzi. Wsiedlismy do bardzo zwyklej lodzi, doplynelismy do ladu. Rozstanie, podziekowanie, blogoslawienstwo od obojga. Nie pamietam, czy i o czym rozmawialismy. Ale zapamietalam uczucie szacunku do nich. I bylam pod silnym wrazeniem tego scenariusza, tak klarownego obrazu, jakbym tam byla naprawde. 


13.      Tecza





Bardzo wieloznaczny seans. Jestem sowa, poslana do Bogow po madrosc. Ten seans byl bardzo odmienny od innych. Po raz pierwszy nie bylam w nim sama, lecz z moimi wspoluczestnikami seminarium. W jaskini ujrzalam najpierw moich opiekunow. Tym razem byli to Jezus i Maryja. Zaraz potem ukazala mi sie scena z ostatniej wieczerzy. Dlugi stol, wysokie krzesla. Jezus i Apostolowie zajeci byli dosyc intensywna dyskusja. Poniewaz nie moglam sie skoncentrowac na rytuarze przeniesienia swiadomosci do kuli, podeszlam do Jezusa i podzielilam sie z nim moja rozterka. Natychmiast sie mna zajal i pomogl mi sie skoncentrowac. Uczestniczyl w tym procesie i jak juz bylam na etapie transformacji swiadomosci, zamienil mnie w dobra wrozke. Poczulam sie wspaniale i natychmiast zapragnelam przylaczyc sie do biesiadnikow. Po podfrunieciu do stolu wieczerzalnego ujrzalam znamienna scene. Najpierw zobaczylam skamienialych Apostolow, przypominajacych atrapy. Mimo tego obrazu nie przeszla mi moja wielka radosc z powodu takiego mojego wcielenia. Z ogromna radoscia podlecialam do Jezusa i przytulilam sie do niego. Maryje widzialam tylko od czasu do czasu, bardziej sobie jej obecnosc uswiadamiajac niz ja realnie widzac.

(Uwaga) Ogolnie rzecz biorac, za kazdym razem z dwoch opiekunow, ktorzy dotychczas mi towarzyszyli, zawsze jeden byl bardziej personifikowany i wyrazny. Drugi stal jakby w jego cieniu i byl jemu podporzadkowany. Tak to odbieralam.

W pewnym momencie zauwazylam obecnosc moich wspoluczestnikow seminarium, ktorzy od jakiegos czasu rowniez siedzieli przy stole wieczerzy. Postacie byly niezmiernie wyrazne. Po lewej stronie Jezusa widzialam Chrystiana, ktory byl postacia dominujaca w rozmowach, byl zreszta bardzo szczesliwy i rozpromieniony. Obok niego Mara, przesliczna, niemalze anielska. Obok Mary Carsten, jak zwykle spokojny, ale bardzo wyraznie obserwujacy cale towarzystwo. Po prawej stronie Jezusa siedziala Maryja (moglam to potwierdzic tylko swiadomoscia, nie wizualnie), obok niej Michael, Gabi, Ingeborg oraz Lis. Bylam niezmienie szczesliwa z faktu, ze nareszcie pojawily sie w moim seansie osoby. Dotychczas bylam tylko ja. Radosnie podfrunelam do kazdego i sie serdecznie przywitalam. Potem przytulilam sie do Gabi serca, bo bardzo chcialam poznac tajemnice jej talentu malarskiego. Znajdowalam coraz wiecej przyjemnosci w tym towarzystwie. Usiadlam Michaelowi na lysince, czole, nosie i zjezdzalam z niego jak ze zjezdzalni na placu zabaw. Bardzo glosno sie przy tym smialam. Przygladajac sie Chrystianowi przypomnialam sobie o dreczacym go problemie. Od jakiegos momentu nie mogl sie koncentrowac na seansach i nic nie odbieral. Chcialam za wszelka cene znalezc przyczyne. Nagle zauwazylam przy nim na stole jakis zelazny przedmiot. Zaczelam mu sie bardzo uwaznie przygladac i nagle spostrzeglam cos w rodzaju kajdanow, metalowe dyby z zebami. Jak ten przedmiot rozpoznalam, pojawila mi sie natychmiast inna scena. Zobaczylam Chrystiana w lochu starodawnego zamczyska z jedna noga przykuta kajdanami i lancuchem do muru. W tym samym momencie odczulam dzwieki CD rozpoczynajace start w kosmos. Nasi goscie zaczeli sie juz przygotowywac do startu. Wiedzialam, ze jest to ostatni moment, w ktorym mozemy uwolnic Chrystiana. Zawolalam energicznie cale towarzystwo z prosba o pomoc w jego uwolnieniu. Wspolnym wysilkiem wyrwalismy ten lancuch i udalismy sie na start. Rzeczywiscie, w tym momencie znalazlam sie juz sama w prozni. Nie widzialam nic oprocz czerni i niewielkiej ilosci gwiazd. Dosyc dlugo znajdowalam sie w tym stanie, wiec poprosilam moich opiekunow o spotkanie z moim przed wieloma laty zmarlym bratem Jarkeim. Pojawil sie, ale nie bylo to tak serdeczne przywitanie, jakiego oczekiwalam. Nie czulam tez jego obecnosci tak, jak powinnam, znajac moje stany emocjonalne zwiazane z jego osoba. Bylam dosyc mocno zaskoczona. I poza tym, Jarek zastapil na jakis czas Maryje, byl przez jakis czas wyraznie jedynym towarzyszem Jezusa. Mialam ogromne pragnienie spotkania moich zmarlych czlonkow rodziny. Tatusia, mamy, dziadkow z obu stron , rodzenstwa rodzicow. Jarek powiedzial mi, ze to wlasciwie nie jest zaprogramowane w moich seansach, ale jesli chce, to moge sie spotkac. Wtedy znalezlismy sie w windzie, w ktorej ponownie spotkalam moich znajomych, winda miala ograniczona przestrzen i czulam wyraznie, ze jest wypelniona po brzegi. Jechalismy do gory. Zatrzymala sie na jakims poziomie, wysiedlismy wtedy znowu w trojke (Jezus, Jarek i ja). Bylo calkiem bialo. Wielka biala sala bez okreslonych przestrzeni, w srodku rozpoznaje moich bliskich, stojacych w grupce, tak jakby zostali wyselekcjonowani specjalnie na to spotkanie. Poznalam wszystkich, ale nie zauwazylam mamy. Zero emocji. Co sie dzieje? Przyblizam sie do nich, witamy sie, ale co sie dzieje? Dlaczego nie placzemy, nie cieszymy sie z tego spotkania? Jak bym byla w innym filmie. Nic nie rozumie. Wydawalo mi sie, ze spotkania ze zmarlymi sa czescia skladowa tych seansow. Mara opowiadala o spotkaniu ze swoja mama, o tym, jak bardzo plakala i jak bardzo bolesne bylo to spotkanie. Co sie dzieje ze mna? Czyzbym byla z kamienia? Nieczula, bez serca? Ale moi najblizsi tez nie okazali wiekszej emocji. To byla projekcja, nie bylo prawdziwego spotkania. Tak sadze. Po tym szoku znalazlam sie juz sama w zupelnie innej scenie. Bylam sowa siedzaca na galezi. Nagle sie od niej oderwalam i polecialam jakims tunelem. Po dosyc dlugim locie znalazlam sie w malowniczej panoramie, z przepiekna tecza. Przelatywalam slalomem pomiedzy poszczegolnymi kolorami teczy, powtorzylam to kilkakrotnie. Nastepnie znalazlam sie chyba w najwyzszych sferach boskich, usiadlam na otwartej dloni chyba naszeg najwyzszego ranga boga, moze jednego z jego dostojnikow. Przynajmniej taka byla atmosfera tej wizji. Siedzialam na dloni i w tym momencie odezwaly sie dzwieki odwrotu. Powrotu do jaskini. Bardzo zalowalam, ze nie moglam spedzic „tam na gorze” wiecej czasu z ta boska postacia. Musialam wracac, oderwalam sie od dloni i wtedy ta boska postac puscila w moim kierunku kule, ktora podnioslam. Pojawily sie tez biale kartki papieru, ktore jakby fruwaly, lagodnie rzucone razem z kula. Powrot do jaskini, powrot do ludzi i na lad. Towarzysza mi Jezus i Maryja. Rozmawiam z jezusem i przypominamy sobie, ze juz raz u mnie byl. Wtedy bylam malym dzieckiem, lezacym w szpitalu z bardzo powaznym poparzeniem. Lezalam pol roku w szpitalu. Mialam dwa i pol roku. Wtedy mnie Jezus odwiedzil i pomogl wyzdrowiec. Tej sceny do dzisiaj nie zapomnialam. Zegnajac sie z moimi toawrzyszami ukleklam i pocalowalam ich w reke. Bylam szczesliwa, ze moglam w ich towarzystwie spedzic tyle czasu.





Pozostale tematy seansow z Michaelem byly tak samo intensywnie przeze mnie przezywane. W jednym z nich mialam kontakt z indianskimi szamanami, ktorzy podarowali mi na pozegnanie duze orle pioro. Taki byl koniec przekazow w tym cyklu. Ale otworzyl on dla mnie nowe, zupelnie wczesniej mi nie znane mozliwosci swobodnego, indywidualnego poruszania sie w krainie podrozy swiadomosci.







Dalsze opowiadania zawarte beda na stronie Rownolegle Swiaty.